poniedziałek, 14 grudnia 2009

Philips rozdaje prezenty naszym czytelnikom :)

Drodzy Czytelnicy!

Mamy dla Was nagrody od firmy Philips w ramach świątecznej akcji "Philips rozdaje prezenty".


Są to mini blendery o mocy 220 W z dzbankiem o pojemności 400 ml, młynkiem do suchych produktów, młynkiem do mokrych produktów, dwoma naczyniami z pokrywką i wygodnym przechowywaniem przewodu.


Niezłe cacko, prawda? ;) Co trzeba zrobić, żeby go dostać? Już wyjaśniamy:

1. Niby wszyscy wiemy, do czego służy mikser, ale znamy przypadek, że ktoś mieszał nim zaprawę gipsową. Waszym zadaniem będzie napisać autentyczną lub wymyśloną, byle z cechami prawdopodobieństwa, historię o niestandardowym użyciu sprzętu AGD.

2. Swoją historię (do tysiąca znaków, czyli maksymalnie pół strony maszynopisu) należy umieścić w komentarzu pod notką o konkursie na naszym blogu w dniach 14-19 grudnia (do północy). Bardzo prosimy o podanie swojego adresu mailowego.

3. W niedzielę 20 grudnia wybierzemy trzy najzabawniejsze opowieści i wieczorem 20 grudnia ogłosimy listę zwycięzców. Lauteratów poprosimy o adresy i przekażemy je Philipsowi, który wyśle nagrody.

Zaczynamy zabawę. Powodzenia :)

Klauzula o ochronie danych osobowych:

Organizator konkursu i Sponsor nagród zapewniają ochronę danych osobowych zgodnie z ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych. Uczestnicy konkursu wyrażają zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych przez Organizatora do celów związanych z realizacją konkursu. Organizator będzie miał prawo udostępnić te dane osobom i podmiotom współpracującym przy realizacji konkursu w celu: (I) realizacji konkursu, (II) wyłonienia zwyciezców konkursu, (III) doręczenia nagród, (IV) zebrania opinii od uczestników o przeprowadzonym konkursie, (V) wysyłania e-mailem informacji zwiazanych z konkursem.

37 komentarzy:

  1. W latach studenckich jeździłam czesto do małego schroniska w Beskidzie Żywieckim. Zadomowiłam się tam, zreszta nie tylko ja, wiele było osób, ktore ten dom traktowało, jak swój drugi dom w górach. Warunki były schroniskowe, ale podstawowe sprzęty były: piec, nad którym suszylo się mokre ciuchy, elektryczna kuchenka "taki gaz na prąd", gdzie gotowaliśmy ogromne gary gluta, czyli kiesielku, pralka "Frania".
    jako zwierze schroniskowe udomowione piekłam tam ciasto w prodiżu, który inny udomowiony przywiózł, kisiłam ogóry.
    Domowe sprzety, które doczekały się swoich nowszych następców zawoziłam w góry. W ten sposób trafiły do schroniska moja stara wieża stereo i mikser ręczny. I właśnie mieszkający na stałe w schronisku "Baca" postanowił niekonwencjonalnie posłuzyć się mikserem, który jak wiadomo oprócz końcówki mieszajacej ma jeszcze końcowkę tnącą. Końcowka tnżca została uzyta jako mini kosiarka do podkoszenia trawy wokół świerczka. Świerczek przeżył, mikser niestety nie, ale stary był więc może to nie była jedyna przyczyna jego zejścia. Następne ciasto w schronisku musiałam już produkować przy uzyciu siły rąk ludzkich.

    Pozdrawiam, Beciak

    OdpowiedzUsuń
  2. Kot w miał wieczór łaskawości i dawał się głaskać. Wieczór był spokojny, śnieg skrzypiał, w piecu huczało, podłogi wypastowane. Było przedświątecznie i jako nieco egzaltowana nastolatka byłam skłonna rozpłynąć się w atmosferze. Wstrząs był nagły – zgrzyt, jęk metalu, jazgot maszyny – nastrój prysnął momentalnie. Kot też, nie zapominając jednakże uprzednio rozorać mi pazurami ręki. Hałas dochodził z kuchni. Na kuchennym stole stała maszyna do krojenia chleba. Obok maszyny stał tatuś w okularach spawalniczych (słuszna troska o BHP). Wióry fruwały w każdą stronę. Tatuś trzymał w gałąź, dość grubą ale nie większą niż moje ramię, i ciął ją z zapałem na cienkie, okrągłe płytki. Przestał robić hałas, kiedy urządzenie odmówiło współpracy. Wtedy mnie zauważył.
    - Zobacz – powiedział z uśmiechem podając mi jeden krążek – pomalujemy farbami, wywiercę dziurki i będą ozdoby na choinkę przed domem.
    Tatuś zawsze miał artystyczne zacięcie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Byl sobotni poranek,mama jak co tydzien krzatala sie po domu i sprzatala.Miala w planie upiec ciasto,zrobic zakupy,wstawic pranie.Co wymyslila tez uczynila.po wykonaniu wszystkich obowiazkow usiadla z kawa w fotelu.Odpoczynek przrwaly jej halasy dobiegajace z kuchni,uslyszala trzski i chlust wody.Zaniepokojona poszla do kuchni.Stanela w progu i z miejsca zorientowala sie o co chodzi,pralka byla zepsuta,zatrzymala sie i odmowila wspolpracy.Mama wyciagnela mokre skarpetki z pralki i dlugo sie nie zastanawiajac wlozyla do miksera zeby odwirowac.Niestety mikser nie prztrwal tego zabiegu:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyny, czadowe historie! popłakałyśmy się ze śmiechu :) zapomniałyśmy o istotnym punkcie regulaminu: prosimy o podawanie adresów mailowych, żebyśmy później mogły skontaktowac się z laureatami. Jeśli nie możecie się zalogować, prosimy podpisać się pod swoją historią.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój adres to: amrr@gazeta.pl
    Z pozdrowieniami, Robaczka

    OdpowiedzUsuń
  6. A mój, mail: bgoslawska@tree.pl

    Pozdrawiam Beciak

    OdpowiedzUsuń
  7. Kilka lat temu mój syn ,wtedy jeszcze gimnazjalista wytrwale trenował judo.Treningi odbywały się dwa razy w tygodniu, a trener był człowiekiem starych zasad jak mawiał mój mąż i uczestniczenie w treningu dopuszczalne było tylko w czystym kimonie.Ponieważ młodzieniec zapomniał włożyć strój do kosza z brudnymi ciuchami do prania tuż przed treningiem zorientował sie że jego strój daleki jest od doskonałości.Chłopię było nie w ciemię bite, a w dodatku wychowane na reklamach typu:pralka - sama pierze ,suszy i prasuje więc postanowił wykorzystać zdobycze techniki. Niestety nie posiadamy super pralki ale dla chcącego nic trudnego i ubiór wylądował w zmywarce do naczyń. Młody wyszedł z załozenia, że naczynia wychodzą czyste i w dodatku suche co dałoby mu szansę na udział w treningu. Niestety zmywarka była innego zdania gdyż ciuch okręcił się na ramieniu zraszającym i koszt naprawy uszczuplił oszczędności pomysłowego Dobromira o parę ładnych groszy.
    Mój adres to:iwona19671@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. ...w czasach, gdy wraz z siostrą parałyśmy się własnoręcznym wyrobem choinkowych ozdób i królewskich koron, brokat produkowało się sposobem chałupniczym: na przemiał trafiały pęknięte, obtłuczone, lub minionej urody choinkowe bombki. Tradycyjna metoda polegała na ugniataniu nieszczęsnych bombek wałkiem do ciasta (przez pappier śniadaniowy). Niestety - robota należała do niewdzęcznych i nierzadko okupionych krwią nieostrożnych dziecięcych palców.
    Moja pomysłowa siostra, dnia pewnego postanowiła popisać się myślą techniczną i do wyrobu brokatu zatrudniła... młynek do kawy (montowany na wielozadaniowym robocie kuchennym). Pomysł byłby pewnie wart opatentowania, gdyby nie... zapomniała dokręcić pokrywki. Bombkowym, piekielnie kłującym brokatem umajoną miałyśmy całą kuchnię - i to na długie dni (niech ktoś spróbuje wysprzątać bombkową miazgę w ciągu jednej sesji zamiatania...). Dodam, że mama nie była zachwycona, a tradycja robienia brokatu w naszej rodzinie od tego dnia zanikła ;)

    tiny@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Oto przykłady nieprawidłowego wykorzytywania sprzętu AGD przez moją najcudowniejszą przyjaciółkę:
    - gotowanie parówek (w folii) w czajniku elektrycznym - czajnik do wyrzucenia
    - suszenie rajstop w piekarniku gazowym- spłonęły- tuż przed randką :D
    - gotowanie jajek w skorupkach w kuchence mikrofalowej- wybuchły
    - mała przepierka sukni ślubnej w pralce (na szczęście już PO ślubie ;/)
    Ogólnie Alicja jest kochana, ale talentów prawdziwej Pani Domu nikt w niej nie zdołał zaszczepić ;-)

    Pozdrawiam, demi11@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Ozyrynio ma lewe ręce, szczególnie w kuchni, ale też spróbuje.
    Robiłam kiedyś pizzę. Ponoć proste, ponoć nie da się zepsuć. Wrodzone lenistwo jednakowoż dało o sobie znać po minucie ugniatania ciasta. Kot nie dał się zaprząc do współpracy, mimo że zwykle o świcie z zapałem oddaje się ugniataniu ludzkiego ciała. Widocznie ma w łebku wspomnienie maminych cycuchów, trudno. Ciasto na pizzę jednak nie pachnie kotem (całe szczęście), więc mogłam liczyć tylko na siebie. Ale jakom rzekła, leniuch jestem, i lewus, oba na LE, i do tego jeszcze LEwicowiec, więc wzięłam rzeczony BLENDER, wrzuciłam na wpół wymieszane składniki i włączyłam drania.
    Pech chciał, że nie przykryłam denka. Czy tam pokrywki. I jak mi ciasto nie wyskoczy, SRUU albo i THROUGH!
    Trzebaż było widzieć, jak goniłam tego gluta po całej kuchni.
    Całe szczęście, że nie wepchnęłam do środka paluchów, bo moje opowiadanko w tym momencie przeistoczyłoby się w Happy Tree Friends...

    OdpowiedzUsuń
  11. Tu jeszcze raz Ozyrynio - może pocisnę jeszcze opowieść, jak mój brat smarkiem będąc wsadził do kontaktu mieszadełka od miksera?
    Ale to już naprawdę brzmi jak Happy Tree Friends...

    Aha, mail to maryleezard@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Moja mama znana jest z wymyslania nowych sposobów na ułatwienie sobie zycia. Pewnego razu zrobiła pranie i okazało się, ze jej wszystkie białe biustonosze suszą się właśnie na sznurku, kiedy własnie w tamtym momencie potrzebowała jednego pod białą, wizytową bluzkę. Wszelkie próby przymierzenia innych kolorów spełzły na niczym - pozostawało poradzić sobie inaczej...
    Jako ze juz kiedys suszyła buty w piekarniku (skończyło się dokładnym stopieniem nowiusieńkich, drogich korków piłkarskich mojego brata- korki okazały się być gumowe od spodu) i z tego powodu tata smieje sie z niej do dzis, otworzyła szybciutko mikrofalówkę i myk!! stanik do środka.
    Ustawiła, mikrofala ruszyła, mama czeka.
    JEBUUUUUUUUUT !!!! stanik wybuchł, po czym zapalił się.
    Mama nie uwzględniła bowiem prostego faktu- do mikrofalówki raczej nie powinna była wkładać stanika usztywnianego fiszbinami...

    OdpowiedzUsuń
  13. Alka_2@poczta.fm
    Mój syn ma naturę wynalazcy i eksperymentatora. Gdy miał 7 lat przeżywał fascynację odkurzaczem- w związku z wdrażaniem do porządkowania własnego pokoju. często przyłapywałam go na różnych eksperymentach: a to sprawdzał czy wciągnie różne części garderoby, a to znów wciągał firany. Kiedyś , gdy zapchała się rura byłam zmuszona włożyć wąż od strony wylotu ( to był stary odkurzacz, w sprzęcie nowego typu nie da się tego wykonać) i przedmuchać rurę. Jakież było moje zdumienie, gdy kilka dni później usłyszałam warkot odkurzacza w łazience. Pobiegłam zobaczyć co się dzieje i zamarłam. Moje dziecię , włożywszy wąż od strony wylotu, a drugi jego koniec do wanny, wdmuchiwało do wody powietrze, żeby płyn do kąpieli się lepiej pienił. Odkurzacz skonfiskowałam, a Bogu dziękowałam, że nie przyszło mu do głowy np sprzątanie wody rozlanej na podłodze.

    OdpowiedzUsuń
  14. Suszarka do włosów jak sama nazwa wskazuje - służy do włosów. W drastycznych sytuacjach służyła mi jednak jako suszarka do mokrych ubrań, zwłaszcza gdy czekało mnie wyjście z domu, a w szafkach ani jednego elemntu suchej garderoby. Wszystko to trwało do czasu katastrofy, która raz na zawsze oduczyła mnie takiego używania tej suszarki (niebagatelny wpływ na podjęcie takiej decyzji była awantura wywołana przez mamę... ). Otóż razu pewnego złapałam skarpetki, które suchością nie grzeszyły. Rzekłabym - były kompletnie mokre. Niewiele mysląc, złapałam suszarkę, włożyłam jej końcówkę w skarpetkę i suszę sobie... Pech chce (no, zazwyczaj to nie jest pech,ale w tym przypadku okazało się to zgubne), ze uwielbiam czytać. A że "ręczne" suszenie skarpetek nie należy do interesujących zajęć, złapałam sobie ksiązkę Chmielewskiej jako uatrakcyjnienie nudnego zajęcia. kto czytał Chmielewską ten wie, ze oderwać się od niej za szybko nie można. Ja się w każdym razie nie oderwałam. Zostałam oderwana krzykiem mamy, ze coś się pali. Podniosłam głowę i ujrzałam nad sobą rodzicielkę ze zgrozą w oczach. Zaś z suszarki wydobywał się dym, całkiem gęsty i raczej niezbyt miło pachnący. Bilans suszenia jednej sztuki (nie mylić z parą) skarpetki? Spalona suszarka, zniszczona skarpetka, mama wściekła przez tydzień i przeczytany spory kawałek świetnej książki. Aczkolwiek ostatnia pozycja bilansu jest pozytywna, wolałam uniknąć podobnych podsumowań mojej działalności. Przy najbliższej okazji nabyłam kilka par nowych skarpet, żeby zawsze miec jakiś zapas. No i suszarkę, oczywiście, przecież nie będę panną z mokrą głową ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Dawno, dawno temu, kiedy mój mąż był studentem mieszkał w akademiku. Jak wiadomo mieszkańcy domów studenckich lubowali się we wszelkiego rodzaju imprezach suto zakrapianych alkoholem. Jedna z takich imprez miała być imprezą składkową. Goście dopisali w ilości hurtowej i wszystko byłoby jak Pan Bóg przykazał, gdyby nie fakt, że każdy przyniósł ze sobą inny rodzaj alkoholu. Wtedy przedsiębiorczy i kreatywni studenci wpadli na pomysł, żeby zmieszać wszystkie alkohole razem, dolać do tego rozcieńczacz w postaci pepsi i wypić w postaci koktajlu. Ponieważ alkoholu było sporo, bo jak wiadomo towarzystwo na imprezie dopisało, więc postanowiono do mieszania wyżej wymienionego alkoholu użyć… pralki Frani., którą posiadało jedno ze świeżo upieczonych studenckich małżeństw. Jak postanowiono, tak zrobiono. Pralka użyta w roli shakera wymieszała wszystko dokładnie. Napój do szklanek nalewano za pomocą pralkowej rury do wylewania wody. Świetnie się spisała w roli dozownika.
    Wieść gminna niesie, że zarówno pralka, jak i uczestnicy imprezy przeżyli. 
    kasiask@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  16. Jako świeżo upieczona mama, byłam szczególnie przewrażliwiona na punkcie mojej małej córeczki. Każde kichnięcie, kaszelek czy drgnięcie doprowadzało mnie na skraj rozpaczy, że coś się stanie i jej przyszłość przestanie być świetlana. Postanowiłam więc podjąć szczególne środki ostrożności, by zabezpieczyć małą przed wszędobylskim zimnem. Uzbroiłam męża w suszarkę do włosów i kazałam użyć zaraz po tym jak położę córkę po kąpieli na przewijaku. Cel główny: podgrzewać małą. Już pierwsza akcja z użyciem suszarki okazała się jakąś spokojniejszą niż każdy dotychczasowy oporządek. Pewnego dnia, dość dziwne wydało nam się to, że mała zwykle płacząca, nagle cichnie podczas wieczornego suszenia. Któregoś wieczoru przeprowadziliśmy eksperyment, suszarkę włączyliśmy, ale strumień powietrza skierowaliśmy zupełnie w innym kierunku. Mila jak zaczarowana, leżała cichutko na przewijaku, a zimno wcale nie było jej straszne. Okazało się też, że wcale nie boli ją brzuszek, o co ją podejrzewaliśmy, bo w końcu jakiś powód płaczu musiał być. Padliśmy zupełnie jak w pewnym momencie naszym oczom ukazało się nasze dziecię usypiające pod wpływem szumu suszarki. Wykorzystaliśmy to od razu. Suszarka zawisła na szczeblach łóżeczka na kilka dobrych miesięcy i od tego czasu zaczęła nam służyć jako niezawodny uciszasz i usypiasz w jednym. Od tej pory był to też podstawowy element naszego wyposażenia w każdej podróży.

    lisianora@vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  17. "Dziurawy" - osąd starszego kolegi zabrzmiał echem po korytarzach trzeciego piętra akademika. W pokoju zapadła cisza, butelki piwa zastygły w bezruchu, kujon w okularach podniósł wzrok znad książki. Nad głowami zebranych zaczęły pojawiać się dymki niczym u Kajka i Kokosza: "Koniec z kawą", "W czym mi teraz mleko podgrzeją", "Co z jajkami na twardo", "Od dziś zimne kiełbaski". Dezorientację, łudząco podobną do emocji podczas drugiego pytania na egzaminie z teorii cytobiologii medycznej, przerwało nieśmiałe "to ja wyrzucę ten czajnik".
    Rozmowy popłynęły dalej, butelki stuknęły, kujon wrócił do anatomii. W oku uczynnego studenta filologii romańskiej dał zauważyć się krótki błysk...

    W piątek gościnność kolegi przekracza granice wyobraźni studenckiej - mąka, woda i instrukcja mieszania dla każdego. Na biurku czajnik soute: płytka-grzałka i włącznik. "Odciąłem ten dziurawy dzbanek" - zripostowanie pytającego spojrzenia obecnych wyjaśnia wiele wątpliwości - "bo wiecie, we Francji to mają takie maszynki do robienia crepes..."

    Siwy dym wypełnia korytarze trzeciego piętra.

    monizonik@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  18. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem Waszych historii :)))

    OdpowiedzUsuń
  19. Moj adres to kasiagrzeskowiak@yahoo.pl
    (opowiadanie o mamie)

    OdpowiedzUsuń
  20. W czasach beztroskich wypraw wakacyjnych (ech, szalona młodości bez zobowiązań) pojechałyśmy z siostrą na Mazury. Pływałyśmy żaglóweczką, opalałyśmy się - było cudnie. Naczynia myłyśmy jak zwykle w mazurskiej zmywarce - siatka na ryby za burtą. Pech chciał, że źle ją umocowałyśmy i nasze sztućce, kubeczki a także patelnia!!! wylądowały na dnie jeziora:-) Następnego dnia zamarzyły nam się na śniadanie jajka sadzone. Jaja były, ale patelni ani widu. Jednak jako prawdziwe kobiety miałyśmy żelazko (może trafi się elegancka impreza i suknie będzie trzeba odprasować ;-)) i prąd przy kei. Żelazko porządne z teflonową stopą, nic nie przywiera... Jajka wyszły pierwszorzędnie. Cała keja jadła na śniadanie wytworne jajka sadzone smażone na teflonowym żelazku.
    rensz@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  21. A można wierszem? Bo jeśli tak, to:

    Sprzętu uzywać można do woli
    Jak Bóg przykazał, lub jak kto woli
    Żona na przykład w zmywarce zmywa
    klosze od lamp, gdy je kurz pokrywa
    Ja zaś, gdy ciepło w domu zanika
    otwieram drzwiczki od piekarnika
    i dalej termoobieg ustawię
    by móc w ciepełku zasiąść przy kawie
    Teraz znów plotę rymy nerwowe
    Bo chciałbym młynek dać mej teściowej
    Więc pot osuszam z czoła mokrego
    suszarką żony - i co w tym złego?!

    Pozdrawiam
    karp.m@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  22. Ryba inaczej:)
    Ryba z patelni, ryba z grilla, ryba duszona… Wiele sposobów na zdrową, smaczną, a przy tym nieskomplikowaną kolację. Kupiliśmy rybę i potrzebne dodatki, białe wino chłodzi się w lodówce… I naraz niespodzianka – piekarnik się zepsuł, mikrofalówka przestała działać (bo żona suszy sobie w niej bieliznę), patelnia została na działce. Czy można jeszcze uratować kolację?
    Można trzeba tylko wykorzystać do tego zmywarkę i w niekonwencjonalny sposób udusić w niej rybę! Oczywiście, woda ze zmywarki nie może mieć w tym czasie kontaktu z potrawą, dlatego musimy szczelnie owinąć rybę folią aluminiową. Można wtedy jednocześnie przygotować kolację i umyć naczynia w zmywarce!(wersja dla oszczędnych) Polecam żony będą zadowolone i z kolacji i z porządku w kuchni :)
    Pozdrawiam
    slid (to ma być niespodzianka dla mojej żony)
    mmmordka@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  23. Mój mały synek z wielką uwagą obserwował kiedyś jak depiluję sobie nogi. Jakiś czas później szykowałam obiad w kuchni i nagle zaniepokoiła mnie Jego długa nieobecność przy mnie. Znalazłam go w salonie gdzie wyciął moim depilatorem trasę dla autek w puszystym dywanie. Synek był dumny z wykonanej roboty, ja mniej bo i dywan i depilator nadawały się tylko do wyrzucenia. :/

    matulek23@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  24. To nie jest tak, że człowiek – w tym wypadku dziewczyna, która mieszka w akademiku i ma przestrzeń do dyspozycji wielkości 11m2 nie chce gotować. Owszem chce!, zwłaszcza jeśli gotowanie dotyczy tworzenia drinków dla wiecznie-wszędzie-będących znajomych. Jednak przydatna (baaaardzo) bywa również mikrofala (stojąca na kradzionej lodówce) która to służy głównie do celów kreowania popokornu. Lodówka zaś, wbrew stereotypowi to nie przechowalnia jedzenia tylko alkoholu (proszę pamiętać gdzie jesteśmy) i owszem, tak, potrzebna jest duża i pakowna. Zwłaszcza w juwenalia. Po odjęciu przestrzeni na wyżej wspomniane artykuły pierwszej potrzeby pozostaje jedynie miejsce na łóżko (przydaje się po spożyciu tego co wyżej), przejście do okna w celu otworzenia go i wywietrzenia spalenizny po pokornie, oraz właścicielki dobytku w jej współlokatorką (anioła cierpliwości i spokoju).

    agnbik@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  25. O usypianiu dziecka już było ale ja też miałam patent na to czasochłonne zazwyczaj zajęcie. Sprawdził się przy dwójce dzieci a jest bardzo prosty. Gdy okazało się ,że dziecię szybciutko zasypia podczas odkurzania szum odkurzacza został nagrany na magnetofon i odtwarzany przy usypianiu z możliwością regulacji natężenia dźwięku,Działało rewelacyjnie. A w ogóle odkurzacz świetnie się nadaje do wyczesywania kota.Miękka szczotka do kurzu głaszcze delikwenta a jednocześnie wyłapuje włoski.Kot to uwielbia a zwykłego czesania nie znosił .I jeszcze jedno-w czasach gdy w sklepach brakowało wszystkiego produkowałam gruby sznurek skręcając cienki za pomocą wiertarki (nie wiem wprawdzie czy wiertarkę można zaliczyć do sprzętu AGD.)
    pozdrawiam,parano-ja
    signorita@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  26. Moja córka miała zaledwie 4 latka, ale już garnęła się do pomagania w kuchni. Mieliśmy sezon zbiorów i przetwarzania owoców, więc w domu wszyscy mieli masę pracy, a ona uparcie chciała pomagać przy robieniu soków sokowirówką. Nie pozwoliliśmy jej, ze względu na jej bezpieczeństwo i poprosiłam by poszła do swojego pokoiku i wymyśliła sobie własną zabawę w robienie soczków. Nikt nie przypuszczał, że weźmie to tak dosłownie! Jej pomysłowość przeszła wszelkie granice ;), po cichutku nawrzucała wiśni do starej wirówki, do wirowania prania (którą w tamtych czasach się używało), a pod dziubek, gdzie wypływa woda ustawiła miskę. Zdziwieni hałasem wbiegliśmy do łazienki a tam nasza córcia zadowolona oznajmia, że pomaga nam robić soczek!, którego swoją drogą, nawet udało trochę się jej wycisnąć !!, tyle, że potem mąż miał zajęcie na cały dzień, przy czyszczeniu naszej wirówki :P

    (poziomeczka20@interia.pl)

    OdpowiedzUsuń
  27. Synuś uwielbia zwierzęta:) wyprawiał z nimi cuda:) zdarzało się, że malował je pisakami - bo włoski miały siwe a Mama przecież się farbuje;)
    Jeden kociak był wykąpany w rosole, który studził się na studni - "Mamusiu on był bludaskiem" usłyszałam w tłumaczeniu.
    Kuba postanowił także wyprać swojego chomika.. o tym lepiej nie będę mówić więcej;)

    monikaludkiewicz@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  28. To byly poczatki szybkowara w naszym domu. Praktyczne bardzo. Bylo wczesne lato, okna pootwierane; Mama wstawila krupnik z duzym kawalem miesa. Mialo sie gotowac iles tam i zdjeciem tego z kuchenki mial zajac sie tato.Cale szczescie ze tylko on byl w kuchni. Wylaczyl gaz i nie spuszczajac pary z gara otworzyl pokrywe. Cala kuchnia , z sufitem wlacznie byla ubzdzona kasza i tluszczem amieso rabnelo w otwor okienny.

    OdpowiedzUsuń
  29. Scena Pierwsza:
    Ciszę popoludniową rozdarł wrzask dziecięcia. Dziecię miało trzy latka i z upodobaniem poznawało świat przy pomocy wszystkich zmysłów, najchętniej smaku i dotyku. W ferworze eksploracyjnym dziecię dotarło do parapetu, wspięło się na kanapę i ochotnymi rękami złapało pierwszy z brzegu eksponat z kolekcji kaktusów. Ergo: Ciszę popołudniową rozdarł wrzask dziecięcia.
    Scena druga:
    Do akcji wkracza Super-Mama. Jednym spojrzeniem ocenia sytuacje, wprawnym ruchem przerzuca wijące się dziecko przez ramię, i z poczuciem celu zmierza do szafki w korytarzu. Łapki dziecięcia zostają wyeksponowane, następnie zbliża się do nich warcząca grożnie, lecz efektywna rura od odkurzacza. Po kilku minutach wszystkie kłujące elementy zostają usunięte z łapek dziecięcia.
    Scena trzecia:
    Super- Mama instruuje dziecko na temat nietykalności kaktusów oraz kreatywnych zastosowań odkurzacza.

    moj email: pikdog at gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  30. Ufo-mikser :)

    Dwa lata temu wyjechaliśmy na wakacje do dziadków, a mój brat Tomek (16 l.) wziął ze sobą kolegę.
    Zaraz po przyjeździe i przywitaniu wszyscy poszli spać. W czasie kiedy domownicy przewracali się już na drugi bok mój „genialny” brat i jego kolega podekscytowani pobytem w nowym miejscu ani myśleli iść tak wcześnie spać i poszli do stodoły. Tomek rozpoczął przeszukiwanie pudeł z rzeczami, które dziadek tam zmagazynował, a które już nie były potrzebne w domu ale żal je było wyrzucić na śmietnik.
    W ten oto sposób „wpadł” w ich ręce stary mikser, sprawny lecz babcia dostawszy od nas na urodziny nowy ten odłożyła w razie jakby tamten się zepsuł. Kolega Tomka od wielu lat interesuje się lotnictwem i wszystkim co jest z nim związane. Przede wszystkim jednak są to wojskowe helikoptery. W ten oto sposób zrodził się pomysł przymocowania do każdej z łopatek około 30 centymetrowej długości blachy, która również znajdowała się w stodole, a która była już pocięta w paski, gdyż dziadek przy jej pomocy wzmacniał specjalnie przygotowane grabie. „Prace” trwały prawie pół nocy ale na koniec stwierdzili, że jest już za późno wiec start „maszyny” przełożą na rano. Przygotowali do tego dłuższy przedłużacz żeby mógł ten ich „wspaniały helikopter„ poszybować jak najwyżej.
    Z samego rana zasiedliśmy w kuchni do stołu stojącym naprzeciwko okna. Wszyscy już byliśmy obecni oprócz Tomka i jego kolegi. Jak się później okazało, w tym czasie przygotowywali swój „wynalazek” do lotu. W związku z tym, że byliśmy bardzo głodni tata zadecydował z uśmiechem na twarzy, że nie będziemy czekali na chłopców i ochoczo rozpoczęliśmy ucztę.
    Nagle usłyszeliśmy przeszywający powietrze, niezidentyfikowany świst i warkot. Odruchowo wszyscy podnieśliśmy oczy znad stołu i bez ruchu wpatrywaliśmy się w okno, gdyż właśnie stamtąd ów hałas dochodził. Dźwięk ten przypominał odgłos pracującej kosiarki ale bardziej takiej zepsutej, która wydaje niemiłosierny dla ucha zgrzyt. W pewnym momencie zobaczyliśmy za oknem coś bliżej niezidentyfikowanego. Trwało to może kilka sekund, a następnie owe „Ufo” z wielkim impetem rozbijając okno wpadło, a w zasadzie wleciało do środka. Tak jak sierdziliśmy za stołem, wszyscy zamarliśmy z wrażenia i nikt się nawet nie ruszył, mimo, że to coś pędziło niczym wicher wprost na nas. Jednym słowem nas zamurowało.
    W pewnym momencie coś zgrzytnęło i całe to „żelastwo” spadło może z pół metra przed stołem, a wprost przed oczami taty, który siedział właśnie na wprost okna.
    Nie wiem jak by się to wszystko skończyło, gdyby lot trwał jeszcze kilka metrów ale na szczęście wszystko zakończyło się dobrze i do dzisiaj wywołuje na twarzach wspominających owo zdarzenie uśmiech służąc jednocześnie jako przestroga dla niezbyt mądrych pomysłów.
    Nie muszę chyba mówić jakie było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że to zmodyfikowany mikser odegrał główną rolę w tym zdarzeniu. Chłopaki oczywiście dostali długi, wyczerpujący wykład na temat bezpieczeństwa swojego, jak i innych. Jako zadośćuczynienie musieli przez całe dwa tygodnie pomagać we wszystkich pracach zarówno w domu, jak i na dworze, a jak wiadomo na wsi pracy nie brakuje.
    Dowiedzieliśmy się też później dlaczego lot zakończył się po kilku metrach, co uratowało być może, zdrowie taty. Jednego obaj „geniusze” i „wynalazcy”, jak to ich potem nazywaliśmy, nie przewidzieli i całe szczęście. Dali po prostu zbyt krótki przedłużacz i w momencie, kiedy ich „wehikuł” zboczył z przewidzianego przez nich toru, który miał w założeniu być pionowy, doleciał tylko na długość przedłużacza, poczym szarpnięciem wyciągnął, a w zasadzie wyrwał wtyczkę z gniazdka.
    Dziadek interesuje się prywatnie zjawiskami nadprzyrodzonymi i wspominając tamtą przygodę mówi, iż działo się wszystko zbyt szybko i zdążył tylko pomyśleć, że to prawdopodobnie jacyś kosmici zaatakowali dom, a niezidentyfikowany przedmiot to najprawdziwsze Ufo. Tata śmieje się do dzisiaj, że można by opatentować ów wynalazek i otworzyć firmę robiącą tuningi mikserów i nazwać ją: „Odpicuj mi mikser”.

    kasienka230@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  31. A kiedy, trafiwszy pod dachy Sankt Petersburga, będziecie zmuszeni zmierzyć się a opinią, że polskie dziewczęta mdleją z przerażenia na widok malutkich, żółciutkich, puchatych piskląt kurczątek, to wiedzcie, że to moja wina...
    Na lokalnym targu zrobiliśmy porządne zakupy - pół kopy jaj 'prosto od babuszki', plaster miodu, sakiewkę twarogu, baryłkę ikry, po czym, oszołomieni tamtejszą nadzwyczajną anomalią pogodową (ponad 20C in plus, początki lipca), porzuciwszy te cuda na pastwo lodówki, postanowiliśmy wybyć na weekend 'na daczę', za miasto, na poziomki. A na daczynie tylko poziomki, ale wręcz orgia cudów natury - maliny i łasuchujący niedźwiedź, całe łany niezapominajek, krystaliczne jezioro i łodka ze sprawnym jednym wiosłem - spontanicznie weekend przedłużył się nam do niemal dwóch tygodni.
    A po powrocie okazało się, że lodówka, równie spontanicznie (pewnie ją też zaskoczyły te temperatury:)) zmieniła swój profil z chłodzenia na grzanie.
    I ten mój pisk, oj ten wrzask przerażliwy, kiedy z rozpędu, z koszyczkiem malin w rękach, otworzyłam jej drzwi i zdecydowanie nieprzygotowaną będąc stuprocentową bukolikę zastałam - stadko kurcząt, część jeszcze mokrych, część już żółciutkich, co bardziej przedsiębiorcze egzemplarze utytłane w twarogu popiskiwało rozgłośnie. Ja pisnęłam tak, że na Syberii pękały szyby, po czym spektakularnie osunęłam się na kolana...
    Słowo daję, że widok jakiejś części ciała ludzkiego mniej by mną wstrząsnął - w końcu wszyscy jesteśmy wychowankami Hollywoodu ;)

    z pozdrowieniami i podziękowaniami za chochelki (rogaliki z różą robię z wielkim powodzeniem od czasu onetowej książki kucharskiej "z chudą w kuchni..")
    anionka

    OdpowiedzUsuń
  32. Mając lat 7 postanowiłam pomóc w domowym remoncie. Podsłuchałam rozmowę rodziców: mama marzyła o ładnym kolorze ścian w dużym pokoju. Wpadłam na fantastyczny pomysł i przystąpiłam do jego realizacji, kiedy rodzice wyszli na chwilę do sklepu - mikserem wymieszałam zwykłą białą farbę z czerwoną plakatówką i rozpoczęłam artystyczną twórczość. Po powrocie mamę rozbolała głowa - do listy wydatków na ten miesiąc musiała doliczyć nie tylko kolejną puszkę farby, ale i mikser, który został co prawda wyczyszczony, ale nie nadawał się już do wykorzystania w kuchni "pachnąc" wciąż rozpuszczalnikiem. Mnie po całym zajściu bolała trochę pupa - ale cóż, taki to już trudny los małych wynalazców :) Na całym tym zajściu najbardziej skorzystał tata, który zyskał fantastyczne mieszadło do różnego rodzaju prac majsterkowych, wykorzystywane zresztą w moim rodzinnym domu do dziś :)
    Pozdrawiam!

    misbasia@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  33. Kochani! jesteście świetni! już słysze ten jęk rozpaczy, niosący się przez całą Polskę od Krakowa do Gdańska i z powrotem, gdy przyjdzie nam wybierać trzy najlepsze historie!...

    OdpowiedzUsuń
  34. To jest historia o niestandardowym i nie-kulinarnym użyciu blendera wzięta z dokumentu o Tamie Trzech Przełomów na Jangcy. W owym filmie, wśród widoków rzeczonej tamy, snuto opowieść o powodowanym przez nią zamulaniu rzeki. Nagle, akcja z pleneru przeniosła się do wnętrza. We wnętrzu stał stół, na stole stał blender, a obok stał pan profesor. Zapowiedział on, że oto, proszę państwa, zrobi w tym blenderze muł. Rzeczny. Dokonał prezentacji składników mułu in spe i zabrał się do jego preparacji. Nalał do blendera nieco wody, wsypał porcję ziemi, wrzucił dwa wyschnięte bobki zwierzęce, kilkanaście muszelek, dwie garście liści i jednego świeżutkiego pstrąga (z łbem, ale wypatroszonego). Nałożył pokrywkę, nacisnął guzik i obiecująca mieszanka zamieniła się w buroczarną zawiesinę o nieocenionych wartościach odżywczych :) Pokazano jeszcze, jak z upływem czasu opadają na dno składniki stałe, co odwzorowywało analogiczne procesy w rzece. Nie wiadomo, czy blender został ponownie użyty :)

    Margarita (karioshi@o2.pl)

    OdpowiedzUsuń
  35. I co z wynikami?
    Ja wprawdzie nie podałam w swojej wypowiedzi adresu mailowego, ale łatwo do niego trafić przez profil, gdyby był potrzebny ;)

    OdpowiedzUsuń
  36. Wiem,że termin nadsyłania opowieści już minął, ale dopiero dziś natrafiłam na tę stronę.Zatem napiszę o znanych mi przypadkach :)
    Będąc na rodzinnej wycieczce na narty z tatą i bratem w wynajętym pokoju mieliśmy do dyspozycji aneks kuchenny. Brakowało tam jednak sprzętów niezbednych do normalnego gotowania, nie było garnków, ani kuchenki. Mój tata chcąc zaoszczędzić na obiadach kupowanych w barach, postanowił poradzić sobie z gotowaniem używając dostępnych akcesoriów. Tym sposobem wielofunkcyjnym narzędziem stał się czajnik elektryczny. Jak myślicie ile jajek można ugotowac w czajniku o pojemności 1,5 litra? odpowiedz 15, naprawdę! Ponadto można w nim także podgrzać z powodzeniem gulasz ze słoika i inne specjały.
    Drugą historia, która przyszła mi na myśl, jest pomyslowość mego dziadka, który chcąc ułatwić życie babci, postanowił usunąć uporczywy bród z kuchenki gazowej. Do tego celu użył... wiertarki, przytwierdzając do wiertła czyścik kuchenny...bród schodził jak złoto :) Patent idealni,choć hałaśliwy.
    Znam jeszcze dość niekonwencjonalny powód by użyć piekarnika. Jestem studentką architektury. Na zajęciach z konstrukcji dostaliśmy zadanie wubudowania domowymi sposobami dźwigu - z patyczków, badź wykałaczek, tak by budowla "inżynierska" wytrzymała określone obciążenie. Jeden z kolegów zamiast wypiekać elementy z modeliny, stanowiace spoiwo kosnstrukcji osobno, postanowił najpierw złożyć całego żurawia o wysokości niemalże metra, a następnie całość upychał w piekarniku... niestety drewniane elementy nie zniosły temperatury i dźwig swego zadania nie spełnił :)
    grin.tea@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  37. Dodam jeszcze, że mój znajomy namiętnie używa suszarki jako farelki dogrzewając się nią, kiedy robi się zimno w mieszkaniu. W podobnym celu używa swojego netebooka,z którym się nie rozstaje - rozgrzany komputer, nie wyłączany na noc służy mu jako "poduszka elektryczna" leżąc w łóżku przytula się do niego i jest mu ciepło - tak twierdzi. Hmm może i cieplej, ale czy wygodnie? Czy to substytut żony?
    grin.tea@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

Related Posts with Thumbnails
/*Google anatytics */