Najbardziej lubię zaczynać od dygresji.
Otóż niedawno kupiłam książkę z powodu okładki. Nie zdarza mi się to szczególnie często, ale po prostu nie mogłam przejść obojętnie obok tego wytatuowanego macho z ratlerkami na smyczy. Zresztą sami popatrzcie.
Książka przeczytałam, ale nie będę się tu zajmowała jej recenzowaniem, przecież Chochelki to blog kulinarny. Powiem tylko, że jest napisana przez Bułgara i opowiada o dwóch braciach, którzy z Bułgarii przyjechali do Stanów Zjednoczonych.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na wątki kulinarne. Otóż w książce dość często przewija się nazwa „kebabczeta”. Jeden z bohaterów narzeka nawet, że nigdy nie przyprawiają ich jak należy. Naturalnie wzbudziło to moją ciekawość, a poza tym już dawno chciałam zrobić coś grillowanego w moim piekarniku.
W sukurs przyszła mi niewielka książeczka o nazwie „Kuchnia bułgarska”, gdzie bez problemu znalazłam przepis na wyżej wzmiankowane danie. Później się okazało, że tradycyjna receptura raczej nie zawiera cebuli, ale też zawsze twierdzę, że kuchnia jest miejscem, w którym zmiany są mile widziane. Na przykład nie wstawiałam mięsa na całą noc do lodówki. Mój plan posiłków ległby wtedy w gruzach.
Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że to był jeden z lepszych posiłków, jakie ostatnio przyrządziłam. Wyszły soczyste, pachnące i świetnie komponowały się z opieczonymi kromkami bagietki i sałatką.
Jest tylko jedno ale: trzeba lubić kmin rzymski.
Składniki:
½ kg mięsa mielonego wieprzowo-wołowego
1-2 ząbki czosnku
sól
po 6-8 ziaren czarnego pieprzu i ziela angielskiego
1 płaska łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
1-2 łyżki oliwy
1 mała cebula (niekoniecznie)
Sposób przygotowania:
W moździerzu (w moim nowiutkim, wspaniałym moździerzu! wreszcie mogłam go użyć!) rozcieram pieprz i ziele angielskie, dodaję kmin rzymski, sól, pokrojony czosnek i oliwę. Wszystko ucieram, dodaję do mielonego mięsa razem z bardzo drobno pokrojoną cebulą i bardzo dokładnie mieszam. Oczywiście można użyć już zmielonych przypraw i po prostu dosypać je do mięsa razem z drobniutko pokrojonym czosnkiem i cebulą.
Z masy formuję podłużne kotleciki. Kebabczeta powinny być niezbyt grube i dość długie, kształtu raczej parówek niż mielonych, myślę, że moje są nieco za krótkie i za grube. Wstawiam do lodówki przynajmniej na godzinę.
Nagrzewam piekarnik do 210-220 stopni (grill z termoobiegiem). Kotleciki kładę na kratce i umieszczam na najwyższej półce piekarnika, pod spodem stawiam blaszkę, na którą będzie ściekał tłuszcz.
Zabijcie mnie, nie mam pojęcia ile czasu piekłam. Za dużo osób czegoś ode mnie chciało w trakcie przygotowywania tego obiadu. Na pewno więcej niż dziesięć minut i zdecydowanie mniej niż pół godziny.
środa, 24 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo fajna propozycja :) Kmin lubię jako jedyna w całym domu, więc musiałabym lekko nagiąc przepis, ale i tak bardzo mi się podoba :) Muszę przyznac ,że cudna ta inspiracja ;D
OdpowiedzUsuńE tam! Rodzinę trzeba tresować ;D Moi się i do kminu przyzwyczaili i do imbiru, tylko stopniowo - jak spróbują czegoś, co jest dobre, to nie analizują potem, co było w środku :)
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi smaka na takie mięsko.
Jak się powiększy zdjęcie, to aż ślinka leci...
OdpowiedzUsuńpyszny en wątek kulinarny
OdpowiedzUsuń->Szarlotek, asieja: Więcej inspiracji tam nie znalazłam, ale wciąż wypatruję w innych książkach. Nie na darmo z boku jest na to specjalna kategoria :)
OdpowiedzUsuń->Muscat: Moi na kmin od początku nie narzekają, gorzej z imbirem. Mąż już na sam zapach kręci nosem - dawno temu go zraziłam, bo zrobiłam kurczaka z olbrzymią ilością imbiru, gdy był jeszcze kompletnie nieprzygotowany na taki smak;)
Ale jest coraz lepiej, na początku mówił, że nie lubi czosnku - teraz już się nawet niespecjalnie ograniczam. Tylko z ilością chili jeszcze trochę uważam :)
->mamamarzynia: Też tak mam jak przeglądam blogi kulinarne. Najgorzej jest wieczorem :)
Zrobiłam, zjedliśmy - bdb :)) zrobiłam faktycznie cienkie jak parówki i trochę dłużej trzymałam w lodówce ... ale nie wiem czy to miało znaczenie dla smaku. Tak czy tak - piekłam 20minut i jak na takie "parówki" - chwilę za długo bo trochę za suche. Ale ogólnie w smaku bdb :) dzięki!
OdpowiedzUsuń