Wstęp będzie długi i osobisty.
Wiosna tego roku była ciężka. Słońca ani na lekarstwo, a do tego spadające samoloty, groźne wulkany, niedomagania rozmaite kolejnych członków rodziny, powodzie, obowiązki... Niespecjalnie dobrze się z tym czułam. Powiem więcej: z każdym kolejnym kataklizmem o większej lub mniejszej skali spadała na moje ramiona następna tona kamieni. Ja wiem, że to można leczyć, ale musiałabym pójść do lekarza albo do apteki, wyartykułować głośno, co mi dolega, a potem jeszcze pamiętać, żeby brać regularnie to, co kupię. Żeby brać to regularnie musiałabym nastawić sobie alarm w telefonie. A jak mam nastawić alarm w telefonie, skoro sięgnięcie do szuflady z prawej strony biurka, żeby wyjąć kartkę i włożyć ją do drukarki stojącej z lewej strony biurka, poprzedzałam kilkunastosekundowym wzdychaniem „O rany!... ” i czułam się jakbym planowała operację uwolnienia Jamesa Bonda z koreańskiego więzienia.
Nic nie miało smaku ani zapachu. Zawsze na widok wiosennej trawy opłukanej deszczykiem miałam ochotę runąć na kolana i paść się jak wygłodzony królik – w tym roku nic, kompletnie, zero apetytu. Uwielbiam dobrą herbatę – co kupiłam jakąś, to okazywała się totalną porażką. Na nic nie miałam ochoty. Gotowałam w kółko leniwe, kotlety i gulasz. Moje życie miało smak i konsystencję wymiędlonej do szczętu gumy do żucia.
Aż tu pewnego dnia w osiedlowym warzywniaku zobaczyłam szpinak. Wielka wiącha za 2,50. Kupię i coś zrobię, pomyślałam bez przekonania. Taki zielony i dorodny... Ania-Druga Chochelka opowiadała, że taki pyszny jej wyszedł, smaku mi narobiła, też spróbuję. Kupiłam. Przez dwa dni wzdychałam, że skoro kupiłam, to w końcu muszę coś z nim zrobić. Trzeciego dnia położyłam Michasia spać w południe i nagle mnie olśniło. Przyrządzę go tak, jak Ania opisała i nadzieję nim kruche babeczki!
Rozgrzałam na patelni oliwę, wrzuciłam cebulę, zapachniało... I przypomniał mi się mój pierwszy raz z cebulą smażoną na oliwie! To było w Wiedniu w roku 1995, kiedy przez dwa miesiące wakacji pracowałam w biurze Manfreda Schmidta przy Vegagasse jako sprzątaczka i kucharka, latałam im na pocztę, po papierosy i załatwiałam inne sprawunki. Raz mnie nawet do bankomatu wysłali, to był czad, ja po niemiecku ni hu-hu (z nimi rozmawiałam po angielsku), dziewczyna dała mi swój PIN, przestrzegła, że to tajny numer, a ja wtedy pierwszy raz w życiu widziałam bankomat!...
W Polsce nikomu nie śniło się o takich frykasach jak oliwa, jak się już pojawiła, to dodawało się ją tylko do sałatek, taka cenna była, a oni wszystko smażyli na oliwie. Dwie dziewczyny pracujące w tym biurze pokazały mi, co lubią jeść i jak to przyrządzić, a ja pilnie uczyłam się, a do tego robiłam im polskie przysmaki typu krokiety z kapustą. Żebyście widzieli minę jednej z nich, prześlicznej Mulatki, jak wyciskała w serwetkę tłuszcz z porządnie, po polsku obsmażonych krokietów!... :)))
I przypomniałam sobie, jaka ja wtedy byłam młoda i pełna zapału, i jak mi się wszystko chciało, i jak targałam koszmarnie ciężkie siaty z zakupami, i usłużny sprzedawca w warzywniaku chciał mi zapakować zakupy do samochodu, a ja, że nein kar, i zostawiłam go z niedowierzaniem na twarzy, że ja to jednak podniosłam i idę. A biuro mieściło się w prześlicznej willi z ogrodem jak z bajki, i jedynie papugi nienawidziłam tam z całego serca, bo wredna była, skrzeczała złowrogo na mój widok i kłapała dziobem. Inne rzeczy też robiła złośliwie, ale to akurat nie jest temat na blog kulinarny :))
I chcę Wam powiedzieć, że ten szpinak według przepisu Ani przywrócił mnie do życia. Migiem zrobiłam ciasto, uformowałam babeczki, upiekłam, zjedliśmy z Michasiem na obiad i jeszcze Mężowi zostawiłam. Michał wcinał z apetytem, a ja patrzyłam z niedowierzaniem, bo szpinak przyprawiony czosnkiem, ser pleśniowy, a on mówi „pysne mamusiu!”
Od czasu tego szpinaku życie jakoś mniej mi ciąży. Herbata znowu mi smakuje, jaśniejszym okiem rozglądam się po świecie.
Mówię Wam, ten szpinak ma moc! :))
Składniki:
(na 12 babeczek)
ciasto:
200 g mąki
100 g masła
1 jajko
0,5 łyżeczki soli
zimna woda
szpinak:
1 wiązka szpinaku
1 nieduża cebula
2 ząbki czosnku
ok. 50 g sera z niebieską pleśnią
50 g żółtego sera w kawałku
sól, pieprz
oliwa do smażenia
Sposób przygotowania:
Do mąki wrzucam miękkie masło, siekam razem, dodaję jajko i sól, na końcu wlewam po łyżce wodę - nie za dużo, tylko tyle, ile ciasto zabierze. Zarabiam na gładko, zagniatam kulę. Wkładam na 30 minut do lodówki.
Szpinak przyrządziłam dokładnie tak, jak opisała Druga Chochelka w przepisie na polędwiczki ze szpinakiem. Nie miałam oleju z pestek winogron, wzięłam więc oliwę, no i już wiecie, że wpadłam po uszy we wspomnienia :)
Wspominając na potęgę wyjęłam dwie silikonowe formy na muffinki, każda po 6 wgłębień. Ciasto rozwałkowuję na ok. 5 mm i szeroką szklanką wycinam krążki. Wylepiam nimi foremki. Silikon jest fajny, bo nie trzeba go niczym natłuszczać. Ustawiam je na płaskiej blasze, wstawiam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni góra-dół i podpiekam ok. kwadransa. Następnie wysuwam blaszkę, do babeczek wkładam szpinak, na wierzch po kosteczce sera pleśniowego i posypuję tartym serem żółtym. Piekę ok. 15-20 minut. Podaję na ciepło.
I życie nabiera smaku :)
czwartek, 27 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O tak, ten szpinak ma moc! A ja mam wszystkie składniki na pyszny obiadek :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
pyszności! ja dziś zrobiłam podobne, ale z kaszą :)
OdpowiedzUsuńPiekny, zabawny wpis - ja wiem, te kamienie na barkach waza pewnie tone, ale skoro juz jestes w stanie wykrzesac z siebie taka fajna wspomnieniowa opowiastke, to znaczy, ze wszystko idzie ku lepszemu:)
OdpowiedzUsuńNiech zyje szpinak!
Pozdrawiam serdecznie.
Dobrze, że napisałaś o tym Wiedniu, bo już myślałam, że o sobie samej czytam... Tylko mnie jeszcze żaden szpinak w tym roku nastroju nie podniósł. Czekam, może to będzie botwinka?...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Czy one są słodkie? :)
OdpowiedzUsuńTo lubię :-)
OdpowiedzUsuńMożna się i poślinić przed ekranem i wzmocnić duchowo fajną opowieścią.