Wystarczyło raz spróbować.
Przebić łyżką kruchą skorupkę i dostać się do wnętrza.
A tam prawdziwa nagroda: kremowe i jedwabiste wnętrze.
Wkrótce jedyne co zostaje to wyraźny smak wanilii na języku.
I żal…
…że znowu tyle kalorii pożarłam ;)
Żartowałam, nigdy nie żałuję zjedzonego crème brûlée, chyba że byłoby niedobre. Co oczywiście przy wykonaniu go w domu jest trudne do osiągnięcia, bo deser jest całkiem prosty i przyjemny w wykonaniu. Tylko znowu będę musiała jutro bezy piec.
A dlaczego zrobiłam go dzisiaj?
Jako, że od lat nie trzymałam w rękach lutownicy, w sukurs przyszła mi niezawodna Ulubiona Sąsiadka i dostarczyła nową zabawkę. Nieduży i bardzo poręczny palnik okazał się wymarzonym prezentem urodzinowym. Co prawda muszę jeszcze popracować nad techniką napełniania go gazem (no dobra, nad sposobem użycia też), ale i tak karmelizowanie cukru na powierzchni crème brûlée sprawiło mi nielichą frajdę.
Po całym dniu spędzonym z kaszlącą i smarkającą diabelską dwójką należała mi się odrobina przyjemności.
Naturalnie jeśli nie macie takiej zabawki, nic nie stoi na przeszkodzie byście wstawili deser pod rozgrzany grill. Ponieważ dobrze, by wnętrze było zimne, kokilki z crème brûlée można obłożyć kostkami lodu i dopiero wtedy wstawić do piekarnika.
Przepisy czytałam i u Roux i u Pierre’a Herme, ale ostatecznie wzięłam większość od Nigelli.
Anka
Anka
Składniki:
- 500 ml śmietanki 30%
- 6 żółtek
- 2 czubate łyżki drobnego cukru
- 1 laska wanilii
- kilka łyżek cukru demerara (lub innego cukru, brązowy moim zdaniem daje lepszy efekt wizualny)
Sposób przygotowania:
(6 porcji – ramekiny o średnicy ok. 8 cm)
Śmietankę przelewam do rondelka. Laskę wanilii przekrawam na pół i czubkiem noża wydłubuję pestki, dodaję do śmietanki. Zagotowuję. Przecedzam przez bardzo gęste sitko (użyłam ściereczki bo nie chciałam by czarne kropki psuły mi efekt wizualny, ale nie jest to konieczne).
Żółtka krótko roztrzepuję z cukrem (użyłam trzepaczki balonowej).
Do żółtek dodaję stopniowo śmietankę cały czas mieszając. Przelewam masę do ramekinów i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 120 stopni. Czas pieczenia u mnie wyniósł bodajże około 40 minut. Trzeba wychwycić moment, gdy crème brûlée jest prawie całkiem ścięte, ale jeszcze minimalnie galaretowate na środku. Być może, jeśli Wasz piekarnik grzeje mocno, bezpieczniej będzie ustawić 100 stopni, bo i z taką temperaturą pieczenia można się spotkać.
Studzę i wstawiam na kilka godzin do lodówki.
Posypuję po wierchu warstwą cukru i karmelizuję palnikiem (lub wstawiam na chwilę pod rozgrzany grill). U mnie warstwa cukru była raczej cienka.
Smacznego!
Uwielbiam creme brulee - i faktycznie, robiac ten deser w domu, trudno go spartaczyc. Tym bardziej nie rozumiem, jak to mozliwe, ze w tylu restauracjach partacza straszliwie.
OdpowiedzUsuńTwoj wyglada idealnie: chrupiaca skorka, piekne, zoltawe wnetrze... Ech, zjadlabym. Bez zalu.
Wow, jak cudownie wygląda! Chciałabym taki palniczek:)) BardzO:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia:)
niesamowicie apetyczna pyszność..
OdpowiedzUsuńjeju, już myślałam, że z tymi kaloriami to naprawdę. uf...
OdpowiedzUsuńtakich kalorii się nie liczy xd
wspaniały deser.
Oj, cudny ! Może i ja się kiedyś odważę :)
OdpowiedzUsuńŚwietne, też kiedyś robiłam i największą frajdę przyniosło mi jedzenie wnętrza :) wspaniałe, kremowe :)
OdpowiedzUsuńo palniczku zagaduję rodzinie :) a o creme brulee czytałam dużo, a nie jadłam nigdy
OdpowiedzUsuńJa o palnik się uśmiecham do Mikołaja, bo pod grillem piekłam raz i mi nie wyszło, a palniczek do kilku rzeczy by się przydał.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to okładanie kostkami lodu, jeśli wstawia się creme brulee pod grill jest naprawdę niezłym pomysłem. Środek powinien być przecież zimny.
OdpowiedzUsuńCreme brulee robiłam dopiero drugi raz i właściwie nie wiem czego się bałam (bo się bałam). Trzeba tylko dopilnować w piekarniku, bo jeśli trzymamy zbyt długo, robi się na mój gust zbyt gumowy, a jeśli za krótko - płynie.
A palnik bardzo mi się podoba :)
Mniam, wygląda przepysznie! :) Raz tylko w swoim życiu robiłam, bo niestety nie posiadam tego magicznego sprzętu - palnika :( Chociaż może ostatecznie możnaby przygotować bez niego. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło ;*