Dzisiaj potrawa trochę przeze mnie zapomniana. W
dzieciństwie, jako zagorzała miłośniczka wszystkiego co kwaśne, uwielbiałam
galaretę z nóżek obficie polewaną octem. Mięsa nie lubiłam, interesowała mnie tylko
potwornie kwaśna galareta – pyszności!
Tak na marginesie: wypijałam też ocet z korniszonów, ale
tylko z tych robionych przez moją matkę. Były najlepsze.
Teraz już muszę nieco bardziej oszczędzać swój żołądek, wiec
robię delikatną wersję drobiowo-warzywną, którą można skropić sokiem z cytryny,
ale nie trzeba. Celowo nie podaję dokładnych proporcji, bo w przypadku tej
galaretki nie ma to sensu. Po prostu bierzemy to, co zostało z gotowania
rosołu, dodajemy puszkę groszku i na przykład kiszone ogórki oraz sam rosół i
do roboty!
Anka
Składniki:
- mięso z rosołu
- pietruszki i marchewki z rosołu
- puszka groszku
- 2-3 kiszone ogórki
- 2-3 szklanki bulionu
- 1-2 łyżeczki żelatyny (lub według proporcji na opakowaniu)
- ewentualnie: papryka marynowana i/lub korniszony
Sposób przygotowania:
Przygotowuję szklaną miskę.
Kawałek marchewki kroję na plasterki, resztę warzyw i mięsa
z rosołu kroję w kostkę. Ogórki kiszone kroję w paski lub na plasterki,
podobnie z marynowanymi warzywami, jeśli je dodaję.
Odcedzam groszek.
W misce układam najpierw plasterki marchewki, następnie
warstwami: groszek, mięso, pietruszkę, marchewkę, znowu groszek i na koniec
plasterki kiszonych ogórków. Wy możecie w dowolnym momencie dorzucić marynowane
warzywa – wedle uznania.
Do gorącego bulionu wrzucam żelatynę, dokładnie mieszam, aż
się rozpuści. Zalewam bulionem przygotowane warzywa oraz mięso i odstawiam aż
zastygnie.
Żeby wyjąć galaretę zanurzam miskę w gorącej wodzie, chociaż
i tak nie zawsze jest to proste. Gdyby mi się chciało, pewnie wykładałabym
miskę folią spożywczą – wtedy sprawa przeniesienia potrawy na talerz byłaby
banalna.
Nie podaję z majonezem (to dziwne, przecież uwielbiam
majonez i, gdyby nie zdrowy rozsądek, codziennie jadłabym kanapki z majonezem),
za to można pokropić sokiem cytryny. Marynat też nie dodaję zbyt często, raczej
położyłabym je pokrojone obok.
Osobiście lubię wersję z małą ilością galaretki, która tylko
wiąże wszystkie składniki razem, ale zdecydowanie można zwiększyć ilość bulionu
i, odpowiednio, żelatyny. Jedna łyżeczka żelatyny powinna wystarczyć na pół
litra bulionu.
Drobiowo-warzywną lubię, dawno nie miałam okazji jeść.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia:)
Aniu, a jak się na to mówiło u Ciebie w domu? Ja znam nazwę "galart" (obowiązkowo na Wielkanoc), w kujawsko-pomorskim stosuje się też chyba nazwę "zylc", choć to dotyczy chyba galarety wieprzowej. Może są tez inne nazwy?
OdpowiedzUsuń->Majana: U mnie też się pojawiła po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń->nitka i widelec: Ja znam "galantynę" i to chyba wszystko. U mnie mówiło się po prostu "galareta", o "zylcu" pierwsze słyszę :)
Witam,
OdpowiedzUsuńJa zawsze mawiałam "galareta" mój mąż nazywa studzieliną, słyszałam też o zimnych nóżkach (ale jak sama nazwa wskazuje z nóżek :))
"Studzielina" - nie znałam. Dzięki :)
Usuń