To ostatni wpis przed Świętami, dlatego już dzisiaj życzymy
Wam pogodnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia spędzonych w gronie
Rodziny i Przyjaciół.
A przy okazji chciałybyśmy bardzo Wam podziękować za coraz częstsze
odwiedziny naszej strony :)
Wesołych Świąt!
Dwie Chochelki
To był wstęp w imieniu nas obu, ale została mi do
załatwienia sprawa osobista, bo przecież obiecywałam przepis na kutię. Kutię
zrobię dopiero w piątek i wątpię, żebym miała wtedy sposobność Wam o tym
opowiedzieć, a i dla Was byłoby to zdecydowanie za późno, dlatego postanowiłam
zamieścić przepis we wstępie do dzisiejszej potrawy. Na szczęście kutia jest
banalnie prosta i nie zajmie to dużo miejsca. Jeśli uda mi się zrobić zdjęcie,
to po świętach wstawię kutię jako oddzielną notkę.
Pamiętajcie, w przypadku kutii ilość składników możecie
dowolnie zmieniać: dodawać nowe (wanilia, skórka otarta z cytryny) lub
rezygnować z tu podanych (widziałam gdzieś nawet przepis na kutię tylko z
pszenicy, maku i miodu - akurat te składniki koniecznie bym zostawiła).
Kutia
250 g pszenicy
200 g maku
200 ml płynnego miodu
ok. 300 g bakalii (obrane migdały, orzechy włoskie i
laskowe, rodzynki, figi, daktyle)
2-3 łyżki rumu
Pszenicę dokładnie płuczę i zalewam zimną wodą. Odstawiam na
kilka godzin, a potem gotuję do miękkości (nawet 3 godziny). Odsączam.
Mak płuczę, zalewam wrzątkiem i gotuję ok. 20 minut.
Trzykrotnie mielę.
Bakalie siekam lub kroję w paski. Rodzynki, figi i daktyle
namaczam w rumie. Odcedzam.
Podgrzewam lekko miód i drewnianą łyżką porządnie mieszam z makiem.
Dodaję pszenicę i bakalie, wszystko mieszam i schładzam w lodówce przynajmniej
kilka godzin.
Smacznego!
I wreszcie przechodzę do smażonych ryb marynowanych.
Ryby w occie od zawsze były w moim domu potrawą wigilijną i
dla mnie, miłośniczki wszystkiego co kwaśne, były zaraz po pierogach drugim,
najważniejszym daniem.
Największym problemem jest dla mnie dobranie odpowiednich
proporcji octu i wody. Bardzo często sprawa kończy się tak, że próbuję gotujący
się płyn i dolewam na zmianę a to octu, a to wody. Moim zdaniem marynata
powinna być porządnie kwaśna, z pewnością widziałam już gdzieś
bardziej kwaśny roztwór niż podany poniżej. Jak zwykle pozostawiam to osądowi
Waszych kubków smakowych. Pamiętajcie tylko, że gorący płyn wydaje się być kwaśniejszy niż zalana nim ryba.
Anka
PS Czy pamiętacie o głosowaniu na Chochelki w konkursie? Dzięki :)
Składniki:
ryba:
80 dag filetów z ryby morskiej
mąka do panierowania
sól
olej do smażenia
marynata:
½ szklanki octu spirytusowego 10%
2 szklanki wody
½ łyżeczki cukru
1 liść laurowy
kilka ziarenek czarnego pieprzu
szczypta soli
2 duże cebule
Sposób przygotowania:
Na początek podam Wam od razu możliwe modyfikacje:
- zastosowałam ocet spirytusowy, ale oczywiście można wziąć biały
ocet winny, tylko trzeba pamiętać, żeby wlać go więcej
- oprócz cebuli można dodać pokrojoną w słupki marchewkę
i/lub chili, ja gotuję cebulę dosłownie minutkę, bo i tak z czasem zmięknie,
ale marchewkę pewnie pogotowałabym dłużej, a cebulę wrzuciłabym na sam koniec
- można dodać 2-3 ziarnka ziela angielskiego
Filety osuszam, solę, obtaczam w mące i smażę na złoty
kolor. Odkładam do naczynia.
Cebulę kroję w talarki (ewentualnie: marchewkę w słupki,
chili oczyszczam z pestek i drobno siekam). W garnku gotuję wodę z octem i
przyprawami. Na koniec wrzucam pokrojoną cebulę i gotuję minutę.
Zalewam gorącą marynatą rybę, studzę i odstawiam w chłodne
miejsce przynajmniej na kilka godzin.
Marynowana ryba jest najlepsza dopiero następnego dnia. A
moim zdaniem mistrzostwo osiąga po dwóch dniach czego rzadko udaje się jej
doczekać :)
Dziękuję za życzenia i nawzajem. Kutie robię tak samo, a rybki podobne robiła moja Mama :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, życzę wspaniałych, magicznych Świąt Bożego Narodzenia obu Chochelkom!:))
OdpowiedzUsuńPodobne rybki dziś zrobiłam. Pozdrowienia:)