Lubię jesień. Naprawdę. Nie przeszkadza mi zimno, bo
przecież mogę się ubrać, a upałów nie znoszę. Nie przeszkadza mi deszcz i ciemność, może z wyjątkiem powrotów z pracy w deszczu i ciemnościach właśnie. Coraz lepiej radzę sobie z
urodzinami (a przynajmniej się staram), które zdecydowanie nie są taką atrakcją
jak w dzieciństwie. I w ogóle wszystko jest dobrze, dopóki nie spadnie śnieg.
Niemniej są takie poniedziałki jak dziś, gdy ranek jest
kompletnie nie do zniesienia i trzeba mocno się spinać, żeby jak co dzień wstać
i wyprawić się do pracy, a co niektórych do szkoły. Nie wiem, jak wyglądał Wasz
nastrój minionego poranka, ale ja odliczałam minuty do piątku.
Wtręt pogodowy jest zupełnie od czapy (chociaż nie powiem, dzisiejsze danie bardzo dobrze pasuje do tego co za oknem), lecz skoro publikuję
post w listopadzie, to mam wewnętrzny przymus wypowiedzi na temat aury. Lub
stanu dróg, ale ponieważ śnieg jeszcze nie spadł, więc stan dróg nie jest tak
wdzięcznym tematem.
Przejdę wreszcie do rzeczy (napisałabym ad rem, ale nie chce mi się udawać, że mam choć blade pojęcie o
łacinie) i podam przepis na zupę z ciecierzycy Jamiego Olivera. Kto nie zna
Jamiego, ręka do góry! Cisza? Tak myślałam. Bardzo go lubię, chociaż wcale nie
przyrządzam zbyt często potraw z książek kucharskich jego autorstwa. Za to
pasjami uwielbiam je przeglądać, ze szczególnym uwzględnieniem fotografii.
Książki Jamiego opowiadają historie, tylko bardziej apetyczne niż w przypadku zwykłej
prozy.
Dzisiaj „Włoska wyprawa Jamiego” i „Pasta e ceci”, czyli
makaron z ciecierzycą, który naturalnie zrobiłam zupełnie inaczej (składniki podaję bez zmian). Po zastanowieniu się uznałam wręcz, że moje danie jedynie z powodu ciecierzycy przypomina danie Jamiego, ale tak to już bywa przy gotowaniu.
Anka
Składniki:
- 1 mała cebula drobno obrana i posiekana
- 1 łodyga selera naciowego drobno posiekana
- 1 ząbek czosnku, obrany i drobno posiekany
- oliwa z pierwszego tłoczenia
- igiełki oberwane z 1 świeżej gałązki rozmarynu, drobno posiekane
- 2 puszki ciecierzycy
- 500 ml bulionu z kurczaka
- 100 g drobnego włoskiego makaronu do zup (np. ditalini)
- sól i pieprz
- świeża bazylia lub natka pietruszki
Sposób przygotowania:
Cebulkę lekko podsmażam na oliwie, dodaję czosnek i seler
oraz rozmaryn. A przynajmniej tak stoi w przepisie, ale ja nie mam zaufania do
selera naciowego, więc dałam niewielką pietruszkę (można też marcheweczkę). A
gałązkę rozmarynku wrzuciłabym całą i przed miksowaniem wyciepała do kosza, przyznam się jednak, że akurat nie miałam rozmarynu w domu. Przykrywam warzywa i
podduszam przez kilkanaście minut.
Następnie odcedzam ciecierzycę, przelewam zimną wodą i razem
z bulionem dodaję do gara. Zgodnie z przepisem gotuję pół godziny, a potem
łyżką cedzakową wyjmuję połowę ciecierzycy i odkładam do miseczki.
Miksuję zupę, dodaję z powrotem ciecierzycę, wsypuję
makaron, doprawiam solą i pieprzem i gotuję, aż makaron będzie miękki.
Jamie napisał, by jeśli zupa wyjdzie zbyt gęsta, dodać
trochę wrzątku. Oczywiście, że nie dodawałam, bo uwielbiam takie gęste zupy.
Najlepiej z grzankami, w dodatku wtedy nie trzeba czekać, aż się makaron ugotuje. Można jeszcze polać oliwą i posypać świeżą bazylią lub
natką.
Boski przepis! Uwielbiam zupy i uwielbiam cieciorke, toz to stworzone dla mnie! Alez sie ciesze ze tu trafilam :D (od Waterloo)
OdpowiedzUsuń