Odkąd zamieszkaliśmy na wsi, zyskaliśmy dostęp do jajek prosto od kury, mleka prosto od krowy i serów prosto od kozy. A dziś na obiad zaserwowałam absolutną nowość w naszym menu, mianowicie koźlęcinę. Trochę się obawiałam jej smaku, ale zupełnie bezpodstawnie. Była pyszna, soczysta i mięciutka. Nie miała żadnego swoistego smaku, który zostałby zwąchany i wzgardzony przez nieletnich. Przypominała trochę udziec z indyka (może dlatego, że też piekę go w niskiej temperaturze?), zatem 4/5 rodziny zjadło z przyjemnością, a 1/5 wyrzekała okrutnie.
Chuda
Składniki:
- 2 przednie nogi (1,5 kg razem z kością) młodego koziołka
- oliwa z oliwek
- majeranek, czosnek niedźwiedzi
- 2 średnie cebule
- 5 dużych ząbków czosnku
- białe wino półwytrawne
Sposób przygotowania:
Umyte mięso natarłam pastą zrobioną z przypraw, zmiażdżonych 2 ząbków czosnku i oliwy. Odstawiłam na 24 godziny do lodówki.
Nastepnęgo dnia przełożyłam mięso do rękawa foliowego, dołożyłam grobo posiekane 3 ząbki czosnku i dwie cebule, podlałam dwoma szklankami wina.
Wstawiłam do piekarnika rozgrzanego (no, bez przesady z tym rozgrzaniem) do 120 stopni, piekłam 3 godziny.
Podałam z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty.
Super, że jesteś brakowało Cię.☺️
OdpowiedzUsuń